Wacław Sąsiadek †
W przerwie zimowej sezonu 1976/77 otrzymał niezwykle trudne zadanie uratować drużynę przed spadkiem z ekstraklasy. Nie udało się, zabrakło bardzo niewiele...
W miejsce zwolnionego Aleksandra Mandziary klub zatrudnił dotychczasowego trenera Uranii Ruda Śląska 46-letniego Wacława Sąsiadka. Miłego, kulturalnego pana, lubiącego ze wszystkimi żyć w zgodzie. Taki typ w roli ratownika?! Ten wybór miał jednak sens o tyle, że właśnie człowiek o spokojnym charakterze był teraz potrzebny poranionej wewnętrznymi konfliktami drużynie. Asystentem Sąsiadka został Jerzy Brajter, były bramkarz Górnika Wesoła.
Sąsiadek, który nigdy wcześniej nie pracował w ekstraklasie, był zwolennikiem „grubej kreski”. - Nie chciałbym wracać do tego, co było, po prostu nie byłem przy tym obecny - od razu uciął temat braku dyscypliny w drużynie.
- Zdaję sobie sprawę z położenia drużyny. Jestem jednak optymistą i nie tracę nadziei. Gdybym już teraz zakładał, że nie uda mi się uratować zespołu przed spadkiem, odmówiłbym. Nie będę dawał żadnych gwarancji, że GKS pozostanie w ekstraklasie, ponieważ nie jest to uzależnione wyłącznie od trenera - powiedział na dzień dobry w rozmowie z dziennikarzem „Echa”.
Urodzony w 1931 roku we Lwowie Sąsiadek był nietuzinkowym piłkarzem. W 1946 roku został trampkarzem Pogoni Katowice. Potem przez pięć lat grał w Legii Warszawa, m.in. z Kazimierzem Górskim. Występował na prawym skrzydle. W 1954 roku przeniósł się do Polonii Bytom, z którą zdobył mistrzostwo kraju. Trzykrotnie zagrał w reprezentacji Polski i do czasów Włodzimierza Lubańskiego był w niej najmłodszym debiutantem.Miał 17 lat i 227 dni, gdy zagrał 17 października 1948 w meczu z Finlandią.
Obiecującą karierę przerwała groźna kontuzja. - Polonia grała towarzyski mecz z Silesią Miechowice. Minąłem już z piłką bramkarza, gdy ten całym ciałem przygniótł mi nogę. Zerwałem więzadła i to spowodowało przedwczesne zakończenie kariery - mówił Sąsiadek, który w 1962 roku ukończył kurs instruktorski i został trenerem Stadionu Śląskiego Chorzów. W 1967 roku miał już papiery trenera II klasy państwowej.
Pochodzący ze Lwowa (urodził się tam w 1931 roku) szkoleniowiec markę w lokalnym środowisku wyrobił sobie głównie dzięki pracy w CKS-ie Czeladź i Uranii Ruda Śląska. To właśnie Urania była kilka lat wcześniej wielkim konkurentem tyszan w walce o awans do pierwszej ligi.
Sąsiadek po latach: - Zdecydowałem się na Tychy, choć to była misja samobójcza, ale trener nie może za długo siedzieć w jednym miejscu. A ja w Uranii pracowałem już 3,5 roku. Liczyłem na szczęście. Nigdy wcześniej nie spadłem z żadną drużyną. GKS mi się podobał. Jak porównywałem piłkarzy, to oni spokojnie daliby sobie radę w lepszych klubach.
Niestety, Sąsiadkowi nie udało się utrzymać GKS w ekstraklasie, choć pod jego wodzą zespół się odrodził i zanotował tak efektowne wygrane, jak 5:0 z Wisłą Kraków i Pogonią Szczecin. O spadku zadecydowała porażka 0:1 z Arką Gdynia na własnym stadionie.
Po zakończeniu sezonu Sąsiadek został zwolniony z GKS-u, choć część piłkarzy uważała, że z nim u steru drużyna miałaby większe szanse na szybki powrót do elity. Szkoleniowiec wyjechał na rok do kanadyjskiego klubu Toronto Falcons, a po powrocie do Polski pracował jeszcze w Wisłoce Dębica, Polonii Bytom i Uranii Ruda Śląska. Zmarł w 2017 roku.
(na podst. książki Piotra Zawadzkiego "GKS (wice) mistrzem jest!")
Fot. Piotr Zawadzki